Lucie Lomová
Wydawnictwo Centrala, 2012
"Dzicy" to adaptacja fabularyzowanego cyklu reportaży Alberto
Vojtecha Frica drukowanych w czasie II wojny światowej w czeskim piśmie
"Barwny Tydzień". Za kanwę opowieści posłużyły mu własne doświadczenia z
młodości. Alberto Vojtech Fric od dzieciństwa kolekcjonował rośliny
tropikalne i jeszcze zanim osiągnął pełnoletność stał się cenionym
autorytetem w tej dziedzinie. Niestety, pech chciał, że pewnej zimy
większość jego zbiorów zamarzła. Po maturze, zamiast studiować, wyruszył
w świat w nadziei, że uda mu się przywieźć sporo nowych eksponatów i
odnowić swoją kolekcję - jego celem była Ameryka Południowa, z którą
przyszło mu związać się na całe życie. Po kilku latach powrócił do
Pragi, jednak zamiast egzotycznych roślin przywiózł ze sobą Indianina.
Czerwiusz - bo tak został ochrzczony ów Indianin - przybył wraz z
Alberto Vojtech Fricem do Czech, by szukać lekarstwa na chorobę, która
dziesiątkowała jego plemię. Niestety, pozbawieni pieniędzy musieli
dołożyć wielu starań, nim udało im się zdobyć lekarstwo i fundusze na
powrót do Ameryki. Towarzysząc Fricowi w podróżach, podczas których
badacz wygłaszał prelekcje na temat Indian i Ameryki Południowej,
Czerwiuszowi udało się zwiedzić kawałek (austro-węgierskich wówczas)
Czech. W zetknięciu z kulturą zachodu prostolinijność czerwonoskórego
powoduje wiele komicznych sytuacji i nieporozumień. Warto zauważyć, że
mimo iż bohater jest teoretycznie przedstawicielem odmiennej kultury, to
w jego przygodach jest coś nad wyraz czeskiego, bo jego postać
(przynajmniej w komiksie Lomovej) kojarzy się jednoznacznie z inną
literacką osobistością - dzielnym wojakiem Szwejkiem.
Gdy Czerwiusz bawi w Pradze, przeżywając nowe przygody wynikające z
jego odmienności kulturowej, w tym samym czasie jego plemię wymiera.
Podczas lektury miałem wrażenie, że świadomość tego przeszkadza mi
znacznie bardziej, niż głównym bohaterom. "Dzicy" to komiks zabawny i
ciepły, ale też nie zapomina się w nim o skutkach kolonizacji Ameryk.
Mimo iż ciężar opowieści nie przytłacza - brak tu brutalności i
okrucieństwa charakterystycznego dla tego typu historii - to Lomova
tylko częściowo zasłania dzieciom oczy i nie gubi prawdy o świecie.
Udało jej się również trafnie sportretować to, jak kultura zachodu
zmieniała Indian, powodując zatracenie ich własnej tożsamości
kulturowej.
Jeśli szukać dziury w całym, można "Dzikim" zarzucić, że to komiks
bez rozbudowanej warstwy psychologicznej, można też powiedzieć, że brak
mu artystycznych aspiracji. Ale zanim wyda się taki osąd, warto
uświadomić sobie, że to wrażenie wywołane faktem, iż wydaje się u nas
głównie pozycje kierowane do dojrzałego czytelnika, komiksy profilowane,
adresowane do wyrobionego odbiorcy. Komiks Lomovej to ewenement na
naszym rynku, bo to tytuł przeznaczony dla młodzieży, a takie nie
pojawiają się u nas niemal wcale.
"Dzicy", mimo że tematycznie wpisują się w nurt powieści graficznej,
są raczej stworzeni w duchu klasycznego europejskiego komiksu. Nie jest
to jednak do końca staroświecka pozycja, bo widać, że autorka jest
świadoma tego, co dzieje się w gatunku. Powiedziałbym, że jest to raczej
hybryda - połączenie ducha obrazkowych historyjek Herge ze współczesnym
reportażem komiksowym. Lomova dąży do przejrzystości stylu, klarownej
narracji. W czasie lektury nie odniosłem wrażenia, by dość tradycyjny
warsztat ją w jakiś sposób więził - był to jej świadomy wybór.
Alberto Vojtech Fric, mimo zupełnie innego dorobku, jest twórcą,
który z pewnego powodu przypomina mi Alfreda Szklarskiego. Na jego
książkach wychowały się całe pokolenia jego rodaków, a dziś popada w
zapomnienie. Epoka, w której wszędzie można dotrzeć z kamerą, pokazać
odległe kraje nawet w technice 3-D nie sprzyja książkom podróżniczym.
"Dzicy" są świetnym przykładem tego, jak można wykorzystać komiks, by
takie postacie jak Fric czy Szklarski ocalić od zapomnienia i w
przystępny i atrakcyjny sposób przedstawić młodemu odbiorcy. Dla mnie
jako publicysty zajmującego się tym medium lektura "Dzikich" była przede
wszystkim okazją do zadania sobie pytania - dlaczego w Polsce nie
powstają dziś takie komiksy? Niekoniecznie mam na myśli albumy kierowane
do dzieci i młodzieży. Mieliśmy wielu znamienitych podróżników,
wielkiego antropologa Bronisława Malinowskiego, barwnego Tony'ego
Halika, a przede wszystkim Ferdynanda Ossendowskiego, którego
twórczością inspirowali się już nawet zagraniczni twórcy (na przykład
legendarny Hugo Pratt). Jego "Przez Kraj ludzi, zwierząt i Bogów" to
wręcz wymarzony materiał na podróżniczą powieść graficzną - temat leży i
czeka. Kto pierwszy ten lepszy.