poniedziałek, 25 marca 2013

Dzicy

Lucie Lomová
Wydawnictwo Centrala, 2012

"Dzicy" to adaptacja fabularyzowanego cyklu reportaży Alberto Vojtecha Frica drukowanych w czasie II wojny światowej w czeskim piśmie "Barwny Tydzień". Za kanwę opowieści posłużyły mu własne doświadczenia z młodości. Alberto Vojtech Fric od dzieciństwa kolekcjonował rośliny tropikalne i jeszcze zanim osiągnął pełnoletność stał się cenionym autorytetem w tej dziedzinie. Niestety, pech chciał, że pewnej zimy większość jego zbiorów zamarzła. Po maturze, zamiast studiować, wyruszył w świat w nadziei, że uda mu się przywieźć sporo nowych eksponatów i odnowić swoją kolekcję - jego celem była Ameryka Południowa, z którą przyszło mu związać się na całe życie. Po kilku latach powrócił do Pragi, jednak zamiast egzotycznych roślin przywiózł ze sobą Indianina.
Czerwiusz - bo tak został ochrzczony ów Indianin - przybył wraz z Alberto Vojtech Fricem do Czech, by szukać lekarstwa na chorobę, która dziesiątkowała jego plemię. Niestety, pozbawieni pieniędzy musieli dołożyć wielu starań, nim udało im się zdobyć lekarstwo i fundusze na powrót do Ameryki. Towarzysząc Fricowi w podróżach, podczas których badacz wygłaszał prelekcje na temat Indian i Ameryki Południowej, Czerwiuszowi udało się zwiedzić kawałek (austro-węgierskich wówczas) Czech. W zetknięciu z kulturą zachodu prostolinijność czerwonoskórego powoduje wiele komicznych sytuacji i nieporozumień. Warto zauważyć, że mimo iż bohater jest teoretycznie przedstawicielem odmiennej kultury, to w jego przygodach jest coś nad wyraz czeskiego, bo jego postać (przynajmniej w komiksie Lomovej) kojarzy się jednoznacznie z inną literacką osobistością - dzielnym wojakiem Szwejkiem.
Gdy Czerwiusz bawi w Pradze, przeżywając nowe przygody wynikające z jego odmienności kulturowej, w tym samym czasie jego plemię wymiera. Podczas lektury miałem wrażenie, że świadomość tego przeszkadza mi znacznie bardziej, niż głównym bohaterom. "Dzicy" to komiks zabawny i ciepły, ale też nie zapomina się w nim o skutkach kolonizacji Ameryk. Mimo iż ciężar opowieści nie przytłacza - brak tu brutalności i okrucieństwa charakterystycznego dla tego typu historii - to Lomova tylko częściowo zasłania dzieciom oczy i nie gubi prawdy o świecie. Udało jej się również trafnie sportretować to, jak kultura zachodu zmieniała Indian, powodując zatracenie ich własnej tożsamości kulturowej.
Jeśli szukać dziury w całym, można "Dzikim" zarzucić, że to komiks bez rozbudowanej warstwy psychologicznej, można też powiedzieć, że brak mu artystycznych aspiracji. Ale zanim wyda się taki osąd, warto uświadomić sobie, że to wrażenie wywołane faktem, iż wydaje się u nas głównie pozycje kierowane do dojrzałego czytelnika, komiksy profilowane, adresowane do wyrobionego odbiorcy. Komiks Lomovej to ewenement na naszym rynku, bo to tytuł przeznaczony dla młodzieży, a takie nie pojawiają się u nas niemal wcale.
"Dzicy", mimo że tematycznie wpisują się w nurt powieści graficznej, są raczej stworzeni w duchu klasycznego europejskiego komiksu. Nie jest to jednak do końca staroświecka pozycja, bo widać, że autorka jest świadoma tego, co dzieje się w gatunku. Powiedziałbym, że jest to raczej hybryda - połączenie ducha obrazkowych historyjek Herge ze współczesnym reportażem komiksowym. Lomova dąży do przejrzystości stylu, klarownej narracji. W czasie lektury nie odniosłem wrażenia, by dość tradycyjny warsztat ją w jakiś sposób więził - był to jej świadomy wybór.
Alberto Vojtech Fric, mimo zupełnie innego dorobku, jest twórcą, który z pewnego powodu przypomina mi Alfreda Szklarskiego. Na jego książkach wychowały się całe pokolenia jego rodaków, a dziś popada w zapomnienie. Epoka, w której wszędzie można dotrzeć z kamerą, pokazać odległe kraje nawet w technice 3-D nie sprzyja książkom podróżniczym. "Dzicy" są świetnym przykładem tego, jak można wykorzystać komiks, by takie postacie jak Fric czy Szklarski ocalić od zapomnienia i w przystępny i atrakcyjny sposób przedstawić młodemu odbiorcy. Dla mnie jako publicysty zajmującego się tym medium lektura "Dzikich" była przede wszystkim okazją do zadania sobie pytania - dlaczego w Polsce nie powstają dziś takie komiksy? Niekoniecznie mam na myśli albumy kierowane do dzieci i młodzieży. Mieliśmy wielu znamienitych podróżników, wielkiego antropologa Bronisława Malinowskiego, barwnego Tony'ego Halika, a przede wszystkim Ferdynanda Ossendowskiego, którego twórczością inspirowali się już nawet zagraniczni twórcy (na przykład legendarny Hugo Pratt). Jego "Przez Kraj ludzi, zwierząt i Bogów" to wręcz wymarzony materiał na podróżniczą powieść graficzną - temat leży i czeka. Kto pierwszy ten lepszy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz